Jechać czy nie jechać? Przez cały miniony tydzień zadawaliśmy sobie to pytanie, nerwowo spoglądając na mało optymistyczne prognozy. W końcu decyzja zapadła – jedziemy choćby miało lać cały weekend, w końcu kiedyś trzeba zainaugurować jurajski sezon.
Jak widać było warto. Zamiast zlewy przywitała nas świetna pogoda i suche skały. Oczywiście nie byłoby rozpoczęcia sezonu bez Rzędkowic i Lechwora.
Zaczynamy klasycznie, a zaraz potem robi się trochę bardziej sportowo. Przemo prowadzi życiówkę utrzymując klamę na Dewastatorze za VI.5+, ja w dwóch próbach rozprawiam się z pobliskim Powrotem Casanowy za VI.5 i powoli zaczynamy się zbierać. W końcu najważniejsze jeszcze przed nami.
Hitem wieczoru okazują się banany z czekoladą podgrzane na ognisku.
Niedzielna aura przechodzi nasze wszelkie oczekiwania, błękitne niebo bez ani jednej chmurki i temperatura sięgająca 20 stopni, nic tylko się opalać. I znowu Rzędki 🙂
Dziś trochę bardziej leniwie, w końcu podczas wspinu opalają się tylko plecy 😉 W przerwach między kąpielami słonecznymi rozprawiam się z kolejną szesćpiątką, prostowaniem rzędkowickiego klasyka Manitua o adekwatnej do warunu nazwie – Żar tropików. Ładna i długa droga, a wydaje mi się, że niezbyt popularna…
Z mocno spieczonymi plecami, wpadamy jeszcze do słynnej włoskiej knajpy w Żarkach i nową ekspresówką po nieco ponad 2godzinach dojeżdżamy do Warszawy. Rozpoczęcie sezonu zaliczam do wyjątkowo udanych.
A już za tydzień – premierowo – FRANKENJURA!!!