Po dwóch „kontrolnych” marcowych wypadach na Jurkę, postanowiłem w końcu sprawdzić czy tysiące kalorii spalanych zimą niemal codziennie, na przepełnionych sklejką, żywicą epoksydową i magnezją warszawskich halach, dały efekt w postaci stalowego szpona. Czy tony żelaza przerzucane na drążku, kilometry przechwytów odbyte na campusie i hektolitry kawy wypite w przyściankowym barze przełożą się tej wiosny na formę? Odpowiedzi zdecydowałem poszukać na najwyższej skale Jury Północnej – Jastrzębniku.
„Sprawdzian formy” zaczynam od wstawienia się w bulder prostujący Aleję Zasłużonych. Dołożenie do tej pięknej płytowej drogi po zaskakująco dobrych chwytach kilko ruchowego problemu w okolicach bulderowego 7B, daje w efekcie VI.6. Aleję robiłem trzy lata temu podczas parodniowej wizyty na Jastrzębniku, wtedy też po raz pierwszy przyjrzałem się prostowaniu.
Patentowanie przebiega obiecująco, po chwili odnajduję dobrą sekwencję jednak ciągle brakuje mi pomysłu na najtrudniejsze sięgnięcie do „ryski”. Na ratunek przybywa Gruszka z Torunia sprzedając mi patent na haczenie pięty. Teraz jeszcze szybkie przypomnienie ruchów na Alei i po przerwie uderzam na całość. Ku mojemu zdziwieniu patenciarski bulder przechodzę bez problemu, jednak walka zaczyna się tuż po wejściu w płytę. Niesiony głośnym dopingiem cudem pokonuję przestrzał do obłej półki i chwilę później zapisuję w kajecie pierwsze w sezonie VI.6 – Fourteen inches of Pain.
2011rok, moje pierwsze VI.6 – Dyskopatia, a tuż za nią, niewidoczny na zdjęciu Robot Obibok. Fot. Magda Nadolna
No dobra, to co teraz? I znowu z pomocą przychodzi Gruszka proponując wstawkę w dość młodą propozycję Jastrzębnika – Robot obibok. Wspólnie z Maćkiem rozpatentowujemy linię, która mimo swojej długości oferuje bardzo bulderowe wspinanie, a mianowicie 6 sytych ruchów w przewieszeniu. Przechwyty trudne, ale nie aż tak, przed wstawką rodzi się w głowie myśl – a może przewalczę? Myśli zamieniam w czyny i nie do końca wierząc w to co się stało melduję się na stanowisku kolejnej VI.6, po raz pierwszy w drugiej próbie!
W niedzielę demokratycznie zdecydowaliśmy wybrać się na Kołoczek. Rozluźnienie po sobotnich sukcesach i niezregenerowana skóra przełożyły się jedynie na lekkie rozpoznanie pewnej klasycznej propozycji rejonu. Co z tego będzie? Czas pokaże, niestety najbliższy wolny termin wyjazdu na jurajskie wojaże to dopiero końcówka maja, a wtedy o warunie z minionego weekendu będzie można tylko pomarzyć…
Spora ilość pracy w ostatnich tygodniach uniemożliwiła mi też wzmiankę o akademickich sukcesach i nie chodzi tu bynajmniej o piątkę w indeksie 😉 Mimo obronionego już tytułu magistra czułem się zobowiązany utrzymać zamieszczony w dziale O mnie status „wieczny student” i po zimowej rekrutacji, jako pełnoprawny uczeń wystartowałem z ramienia UW w Akademickich Mistrzostwach Polski w Lublinie. Efekt? W kategorii Uniwersytetów zgarnąłem brąz na trudność, srebro na czas(może się przebranżowię 😉 ), a grupowo, razem z chłopakami wywalczyliśmy złoto, szkoda że w generalce zabrakło paru punktów do pudła.